09:10 / 23.05.2002 link komentarz (9) | No, coz za osiagniecie.
Gdzie by tu zaczac, zeby mialo rece i nogi.
Wybraly sie ze mna A. i O. Wesolo bylo, zdolalysmy obalic paczke fajek, radio na full. Nawet pogoda sprzyjala ("And this, you guys, is an example of pathetic fallacy", powiedziala J. Ingrey,0). Po pierwsze, uhuhu, zatankowalam bez problemow. To chyba pierwszy raz, kiedy mi sie udala podobna akrobacja. Krecic w lewo, pamietaj, Mari, w lewo tym korkiem. Po drugie zjechalam na highway bez ekscesow. Byla publicznosc, wiec robilam wszystko gladko, z nonszalancja, psze Was. Chyba wylam troche jak hiena, chcialam zrobic wrazenie osoby panujacej nad sytuacja, ale z nerwow moglo mi nie wyjsc najlepiej. A. byla fantastycznym pilotem. Szkoda, ze tak samo orientuje sie w mapach jak i ja. Szkoda wielka. Cudem jakims przecisnely my sie przez korek na 401 i dotarly do Toronto w rekordowym czasie niecalej godzinki. Pelny luz. O, patrz, M., to ta ulica. W prawo, tak, no daaaawaj, prawo! Wale wiec dziarsko w prawo. 45 minut pozniej, budzi sie O. i stwierdza ze stoickim spokojem: spierdolilyscie, zaraz dojedziemy do Vaughan. O! Zatrzymaj sie na ciastko!
Pocieszylam sie wielgachna eklerka z wczorajszym kremem (bleh,0) i zawrocilysmy. Budenek Clarica znalazlysmy bez problemow, calkiem przypadkowo wlasciwie, sam sie napatoczyl. Wjezdzamy, zgodnie z intrukcjami, na 10 pietro.
Lot? Pierwsze slysze. To w innej wiezy chyba. Aaa...to ile ich jest? 4. No i wlasnie w czwartej z kolei to biuro znalazlysmy. Ja belkotalam jak zul spod budki, bo te windy mnie wykanczaja. Gora, dol, zakret.
Bilet mam. JOL!!! Mam swoj bilet. 6 czerwca, 9:30 rano rzuce sie na polski bruk i bede zamiatac ww. jezykiem.
Potem dojechalysmy do centrum na wycieczke sklepoznawcza. Potem tzn. godzine pozniej, bo postanowilam sama znalezc droge, w zwiazku z niekompetencja A. i slepota O. Poszlo super, klasyka, mapa byla do gory nogami. Jak w kiepskim filmie.
W ogole kluczylysmy przez caly dzien, ale za to znalazlam fenomenalna knajpe z najlepsza bruschetta pod sloncem i cudowniastym, miodziowym kelnerem. HueHue. A na cudowna kulminacje wieczoru wpadlysmy to mojego najkochanszego sklepu pod sloncem, ksiezycem i merkurym. Poster World. Nabylam dwa nowe do mojej kolekcji. Na razie nie zawiesze, bo juz nie mam miejsca na scianach. Od dawna go nie mam. Ale kupilam cudowny, bialo-czarny plakat Bauhaus: Bela Lugosi is Dead :DD i drugi Dead Can Dance. Prosz, prosz.
Dotarlysmy super. Naokolo, ale bezpiecznie. Tylko teraz sie troszku unioslam...ach, nieistotne.
***
Chyna, to Ty ciagle tam pstrykasz na tym tenbicie?!
Jejusku...masz zaciecie :,0),0) Dzienx :DD
******
Out. Wykonczona. Hepi. |